wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 2

Wracając ze szpitala dogłębnie poinformowani, iż powodem śmierci babci był zawał spowodowany jakimś silnym szokiem (nie dało się ukryć, że doktor był bardzo zdziwiony, a raczej zafascynowany tą sytuacją, co jeszcze bardziej mnie zasmuciło) i siadając w metrze zaczepił nas znajomy z sąsiedniej dzielnicy.

-Witaj, Tomie, Lauren. - powiedział próbując ukryć podekscytowanie. Nieskutecznie.
-Eee... Dzień dobry, panie... - odparł rozkojarzony Tom, który nie mógł przypomnieć sobie jego imienia.
-Blackwolf - warknął. - Myrnin Blackwolf. - dało się zauważyć, że nie był ucieszony, ale po chwili się opanował i znowu przybrał ton ogromnego podekscytowania nie mogąc go stłumić.
-Ekhm. Doszły mnie słuchy, iż wczesnym popołudniem karetka zabrała twoją babcię...? - powiedział z wyraźną nutą ciekawości spojrzawszy na mnie.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć Tom, który patrzył się na niego ciskając iskry oczami, sam to zrobił.
-Jak widać, wieści bardzo szybko się rozchodzą - wyminął nie tracąc czujności.
Myrnina zbiło to z tropu, odwrócił się w kierunku Toma. Zanim odpowiedział chwilę potrwało silenie się na uprzejmy ton.
-Tak, w naszej okolicy nie da się nic ukryć. - wysyczał stawiając ledwo zauważalny nacisk na słowa "naszej" i "nic ukryć".
Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę, po czym Blackwolf zwrócił swoje okropnie ciemnożółte ślepia na mnie.
-Więc, tak jak mówiłem, zanim nam tak okropnie przerwano, jak się czuje twoja babcia? - mówił przesłodzonym głosem wiercąc mnie spojrzeniem.
Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś pomocy, żeby nie musieć odpowiadać na pytania.
Na szczęście metro już zwalniało.
-Och, widzi pan, to nasza stacja. Do widze - nie dokończyłam, gdyż jego ostre żółte pazury rozerwały mój płaszcz przeciwdeszczowy za lewą kieszenią, kiedy próbował mnie zatrzymać.
Przestraszona spojrzałam na niego. W jego oczach dostrzegłam czyste szaleństwo i nie czułam się bezpiecznie.
Warknął, a ja szybko wybiegłam z metra, serce stanęło mi w gardle z przerażenia, kierowałam się w stronę Toma.

***

-To jakiś kompletny świr! - krzyknęłam idąc wzdłuż chodnika prowadzącego do Devonshire Street. - On mi rozdarł płaszcz!
-Tak, wiem, widziałem - powiedział zasmuconym tonem.
-Widziałeś... Stałeś tam i mi nie pomogłeś! A co, jeśliby zahaczył o moje ciało? - spojrzałam na niego wściekła.
-Sammy, jak miałem ci pomóc? Wątpię, czy zdołałby się opanować, gdybym wyjął różdżkę. Zrobiłby ci coś! Na dodatek tam byli mugole! Wiesz, jakie mielibyśmy kłopoty w Ministerstwie Magii narażając cały świat czarodziejów? Och, gdybyśmy w ogóle przeżyli. W najlepszym razie trafilibyśmy do Azkabanu, a wątpię, czy dementorzy byliby tacy myli, że zapraszaliby nas na herbatkę, żeby poplotkować o wynikach ostatniego meczu quidditch'a!
I nie myśl, że się o ciebie nie bałem! Wiedziałem, a przynajmniej wierzyłem, że masz trochę rozumu w głowie, więc nie pogarszałabyś sprawy wrzeszcząc lub rzucając się na niego! Przecież cię znam! A jeśliby, podkreślam, jeśliby zaczął wstawać by się na ciebie rzucić, to, uwierz, zostałby nafaszerowany zaklęciem "AVADA KEDAVRA" zanimby zrobił to do końca! Wtedy nie zważałbym na to, czy są mugole czy ich nie ma! - już prawie krzyczał, ale opanował się i stanął na ostatnim schodku werandy. - A teraz nie marudź, tylko otwórz drzwi. Jeszcze nas ktoś usłyszy.
-Phi, chyba ciebie. - powiedziałam przekręcając klucz w drzwiach, ale nie chciałam się z nim kłócić.

Z chwilą przekroczenia progu wróciły te okropne wspomnienia i ból w piersi, które jakimś cudem opuściły mnie w czasie spotkania z Blackwolf'em. Teraz wróciły i to ze zdwojoną siłą.

Pośpiesznie opuściłam korytarz, nie zerkając nawet w stronę salonu i pobiegłam na górę do łazienki sąsiadującej z moim pokojem.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i szybko zdjęłam płaszcz, żeby obejrzeć rozdarcie i zająć czymś myśli.
Po stwierdzeniu, iż pazury rzekomego Myrnina rozdarły również podszewkę, wściekła odrzuciłam niepotrzebny już materiał na kosz z praniem stojący pod oknem.

Zrezygnowana podeszłam do umywalki. Spojrzałam w lustro i stanęłam jak wryta.
Włosy barwy gorzkiej czekolady zwykle opadające falami na ramiona przeważnie lśniły w świetle słońca.
Płonąca kula, choć już chyliła się ku horyzontowi, to nadal rzucała światło przez okno łazienki. Teraz oświetlone mdłymi promieniami włosy były oklapnięte na mojej twarzy bez żadnego połysku.Wyglądały tak wątło i nijako, jakby było ich połowę mniej.
Oczy ciemnobrązowe, wręcz czarne były całe czerwone i zapuchnięte od płaczu, a pod nimi nie dało się nie zauważyć fioletowych łuków.
Nos niezwykle zadarty do góry, którego tak bardzo nie lubiłam również się zaczerwienił.
Usta nieduże, ale pełne lekko odsłaniały proste małe zęby.
Twarz, tak blada, że niewiele różniła się bielą płytek w odbiciu lustra, spoglądała na mnie żałośnie.
Mimo, iż nie wyglądałam zbyt dobrze, nie dało się ukryć rzucającego podobieństwa do mojej mamy.
Byłyśmy prawie identyczne, tylko oczy mamy były zachwycająco błękitne.
Co wieczór podziwiałam jej zdjęcie stojące na szafce przy łóżku.
Wyglądała tak pięknie, uśmiechała się promiennie w ramionach mojego taty.
Sama nie pamiętałam jak wyglądała. Tak szybko zmarła...

Stokrotnie bardziej zdołowana postanowiłam wziąć gorący prysznic by rozluźnić spięte mięśnie.
Miałam nadzieję, że Tom się nie nudzi i nie zostawi mnie samej w tym zimnym, wielkim domu.

Po niespełna dwudziestu minutach zarumieniona i odprężona wyszłam spod strumienia wody.
Zawinąwszy się w ręcznik poszłam do swojego lawendowego pokoju z wielkim oknem z widokiem na odległe wrzosowiska i wygrzebałam pomięte ubrania z szafy z mahoniu w stylu wiktoriańskim, stojącej naprzeciw ogromnego łoża z baldachimem. Ubrawszy się przysiadłam na białej płachcie leżącej na materacu łóżka. Spojrzałam na szafkę stojącą obok i zawiesiłam wzrok na zdjęciu rodziców. Jak dobrze, że była to magiczna fotografia, mogłam ujrzeć choć jeden ruch, który utwierdzał mnie w przekonaniu, iż Ci szczęśliwi ludzie nie są wytworem czyjejś bujnej wyobraźni.
Kiedy zrobiło się już ciemno, a moje włosy wyschły odłożyłam ramkę z fotografią i wstałam.
Związałam włosy w koński ogon i wreszcie zeszłam na dół.

***

Byłam już na ostatnim schodku, kiedy usłyszałam, że mój przyjaciel z kimś rozmawia.
Niepewnym krokiem weszłam do salonu.
Zobaczyłam go pochylonego nad kominkiem z białego marmuru, nad którym wisiały rodzinne pamiątki i wielki obraz z babcią przytulającą mnie na tle złocistego słońca pochylającego się ku zachodowi.

Spoglądając znów na niego nagle w ogniu ujrzałam twarz jakiejś kobiety z widocznymi już zmarszczkami na twarzy. Spoglądała na Toma zaniepokojona.
-Przybądźcie do nas jak najszybciej. Lepiej niepotrzebnie się nie narażać. Tej nocy jesteście jeszcze bezpieczni, ale nie na długo. Pamiętaj, rób wszystko tak jak zaplanowaliśmy i... Uważaj, synu. - powiedziała z troską w głosie.
-Dobrze, mamo. - ledwo odpowiedział i twarz kobiety znikła.

Zanim wstał szybko się cofnęłam, po czym ze znudzoną i smutną miną weszłam i usiadłam w fotelu, który stał na wprost wielkiego okna przez które wpadały do pokoju strumienie świateł ulicznych latarni. Było w nim ciemno i zimno. Pozorny kominek nie dawał wiele ciepła. Ten biały marmur ochładzał jedynie atmosferę, która wydawała się jakby wykuta z lodu. Przeszły mnie dreszcze.
-O, już jesteś. Musimy porozmawiać. - powiedział, gdy mnie zauważył.
Patrzyłam wyczekująco, starając się ukryć przepełniający mnie strach.
-No, więc, wiesz w jakim jesteś położeniu. Zapewne babcia mówiła ci o tym, że jesteś w coraz większym niebezpieczeństwie...
-Skąd... - przerwałam mu zaskoczona.
-Teraz to nie jest istotne. Kiedyś rozmawiałem z twoją babcią. Spytała się mnie czy w razie jakiegoś wypadku, potrzeby nie mógłbym się tobą zaopiekować. Bardzo jej zależało... Jesteś dla mnie jak młodsza siostra, bez wahania się zgodziłem. - odwrócił wzrok.
-No więc postanowiłem, że zabiorę cię do moich rodziców. Przed chwilą rozmawiałem ze swoją matką i dokładnie omówiliśmy plan działania. Wychodzi na to, że jutro z rana przybędzie tu po nas eee znajomy mojego ojca i udamy się do ich domu. Jeszcze dziś musisz się spakować.
-Czekaj, dlaczego w ogóle chcieliby żebym się u nich zatrzymała? Nie znamy się, ni nic, a oni od razu oferują mi pomoc. Myślałam...
-To, że pochodzę z rodziny z czystą krwią, a sam jestem charłakiem i od razu po ukończeniu pełnoletniości wyprowadziłem się z domu, nie znaczy, iż moi rodzice są jacyś chorzy na temat czystości krwi, szlam i czarodziejów, których jeden z rodziców ma mugolską krew. Nie twierdzę, że są tak ucieszeni, że aż skaczą po domu, ale prosiłem ich o pomoc i nie odmówili.
Jak sądzę, wiesz, że twój dziadek, kiedy jeszcze żył, był bardzo wpływowym czarodziejem. Moi rodzice znali się z nim. Oczywiście, też nikt nie był ucieszony, iż wybrał za żonę mugolkę, ale po pewnym czasie nie miało już to większego znaczenia.
Nikt nawet nie dowie się, że u nich przebywasz, ponieważ wspomożemy się jak najlepszymi środkami bezpieczeństwa. - kiedy skończył mówić był wyraźnie wyczerpany tą rozmową.

Rozejrzałam się po salonie. Prześlizgnęłam wzrok po wielu obrazach nad kominkiem i zawiesiłam go na wypełnionej po brzegi biblioteczce, w której piętrzyły się góry ksiąg. Było ich tam wiele. Od Biblii do bajek do snu, znalazłoby się kilka książek kucharskich, parę tomików wierszy, kilka wersji Sherlocka Holmesa i jedna czy dwie księgi z zaklęciami, które przez przypadek tam położyłam.

Tom najwidoczniej zrozumiał mój gest, gdyż szybko odpowiedział.
-Nic się nie bój. Nie opuszczasz tego domu na zawsze. Nadal będzie tutaj, cały do twojej dyspozycji. Musimy tylko uzgodnić, co dalej robić. Tam jest bezpieczniej.
Ja... Moi rodzice pomogą przy organizacji pogrzebu, a później... - nagle urwał.
-Za tydzień będę już pakować kufer do Hogwartu. - wychrypiałam czując silną potrzebę przemówienia.
-Tak - zamyślił się. - Zanim pójdziesz się spakować, może coś zjemy? - zapytał wiecznie głodny.

Uśmiechnęłam się lekko, wstałam i ruszyłam do kuchni zastanawiając się co ugotować nie myśląc już o kłopotach, które nade mną wisiały.

7 komentarzy:

  1. Przepraszam, że ostatnio nie komentowałam twojego bloga, ale byłam zajęta, no cóż zbieraniem informacji.
    Postanowiłam się dokształcić w zakresie świata Magii, no i muszę dumne oświadczyć, że wiem, co to Charłak!
    W sumie smutno się zrobiło, że jej babka jest w szpitalu. No, ale muszę zapytać, kim był ten facet o żółtych oczach i żółtych pazura?
    No a jej dziadek był "Zdrajca krwi" nie?
    Dużo się nauczyłam :P
    Jestem ciekawa, co będzie dalej.
    Zastanawiam się coraz bardziej jakaż to bardzo ważna tajemnica jest przed nią ukrywana i coś czuje, że Tom ma z tym coś wspólnego.
    Najważniejsza pytanie, zastanawiam się czy ona żyje w czasie, kiedy ten Tom jest sama-wiesz-kim, bo szczerze to imię z nim mi się kojarzy, a chyba miał na imię Tom.
    Więc jaki jest czas w twoim opowiadaniu, Harry żyje? Nie istnieje? Już ma dzieci?
    Dużo mam pych pytań.
    Życzę dużo weny i czasu na pisanie!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się dokształciłaś.
      Myrnin Blackwolf, jak na razie, jest zagadką dla wszystkich, czytelników, jak i osób występujących w opowiadaniu.
      Postanowiłam, że przedwcześnie nie będę mówiła kim jest, ponieważ nie byłoby już tak ciekawie (jeżeli jest!).
      Wybacz :)
      Dziadek Lauren - Eugene Blishwick - jest zdrajcą krwi, ale moim zdaniem do niego nie pasuje taki przydomek, ponieważ zrobił to z miłości do Cynthii i nigdy nie miał żadnego "fioła" na punkcie czystości krwi. Rozmyślając nad tym, przyznam, iż na pewno znalazła się jakaś osoba, której to nie pasowało i go tak nazywała. Natomiast, zapewniam, serce Eugene'a było nieskazitelnie czyste i nazwa "zdrajca krwi" moim zdaniem nie pasuje, ale dziękuję za wspomnienie o nim.
      Cóż, tak szczerze, to przyznam, że pisząc pierwszy rozdział i wymyślając imię dla przyjaciela Lauren nie myślałam nad Tomem Riddlem. Spodobało mi się jako zwykłe imię, które można nadać jednej z postaci i po prostu tak go "ochrzciłam".
      Teraz jak o tym napisałaś, to przyznam, że imię może troszkę zmylić. Punkt za spostrzegawczość!
      Uchylę rąbka tajemnicy i przedwcześnie wyjaśnię, że to opowiadanie postanowiłam napisać za panowania Huncwotów.
      Rozmyślałam także nad czasem, w którym jest Harry, Ron, Hermiona, Dracon i bliźniaki, ale zdecydowałam postawić na opcję z Syriuszem i Jamesem oraz resztą bandy rozrabiaków.
      Dziękuję, za poświęcony czas, ciekawe pytania i przede wszystkim chęć na odwiedzenie mojego bloga.
      Z niecierpliwością czekam na inne pytania.
      Pozdrawiam i również życzę mnóstwo weny, czasu i ochoty do pisania :)

      Usuń
  2. Wpadłam, przeczytałam, zachwyciłam się ;)
    Opowiadanie BARDZO mi się podoba, masz wspaniały styl pisania, a fabuła zapowiada się bardzo interesująco.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Jest mi niezmiernie miło, że Ci się spodobało!
      Twoje opowiadanie, jak już pisałam, jest również cudowne, masz konkretny pomysł i to mi się podoba!
      Jutro zabiorę się za pisanie, nie miałam w tygodniu chwili wytchnienia.
      Tymczasem ja czekam na Twój nowy rozdział :)

      Usuń
    2. Pewnie jakoś jutro lub pojutrze dodam.
      Tym razem będzie dłuższy ;)

      Usuń
    3. To bardzo fajnie!
      Ja się biorę za pisanie :)

      Usuń
    4. Nie wiesz może kiedy mniej więcej będziesz mogła wstawić?

      Zapraszam do mnie na Rozdział VI ;)
      dramione-by-rose-silverstone.blogspot.com

      Usuń

Obserwatorzy